Chciałbym naprawdę wszystkim gorąco podziękować za cudowne komentarze jakie piszecie tu i na asku. Za cudowne komentarze dotyczące mojego opowiadania. Bez was nie pisałabym go, bo wiedzialabym, że nikomu się nie podoba. Jednak dzięki wam wiem, że jest inaczej. Najbardziej chciałabym podziękować Softysi, Mari oraz Jasmi. To właśnie im dedykuję ten rozdział. Bez was, by się nie udało.
Jest coś takiego jak przeznaczenie. Jedni w nie wierza, inni nie. Dla mnie przeznaczenie to życie. Życie jest jak film - dla jednego to komedia, dla innego tragedia, a jeszcze dla innego bajka. A czym jest dla mnie? Sam nie wiem. Często się ze mnie nabija, miesza mi w głowie. Sprawia, że moja miłość życia nie zwraca na mnie uwagi. Ostatnio spędzam mnóstwo czasu, na rozmyślaniu kto może kryć się pod czerwoną maską. Po ostatnim spotkaniu z Marinette, śniło mi się, że to właśnie ona jest moją bohaterką. Plagg nigdy dużo nie gadał, ale teraz to już przeszło wszelkie oczekiwania. Kiedy zacznę przy nim temat Biedronki, on momentalnie zaczyna rozmawiać o rodzajach sera. Podszedłem do dużego okna i ze zrezygnowaniem oparłem głowę o zimną taflę szkła.
- Widać pogoda również dzisiaj w nie sosie - mruknąłem, patrząc z niesmakiem na zewnątrz.
Dużymi kroplami padał deszcz. Przez niebo przepływały ciemno szare chmury, całkowicie przykrywając słońce.
Niespodziewanie zaburczało mi w brzuchu.
Niespodziewanie zaburczało mi w brzuchu.
- Idę coś zjeść - powiedziałem do wylegującego się Plagga.
Ten tylko skinął głową. Teatralnie przewróciłem oczami i wyszedłem z pokoju. Skierowałem się na schody, które pokonałem w kilka sekund, by po chwili znaleźć się w kuchni. Otworzyłem lodówkę i nieznacznie się skrzywiłem. W środku nie było nic, na co miałbym ochotę. Zrezygnowany usiadłem na krześle. Przypomniał mi się kosz croissantów, który podarowała mi Marinette w walentynki. Na samo wspomnienie smakołyków, ponownie zaburczało mi w brzuchu. Nagle do głowy wpadł mi wspaniały pomysł. Szybko wybiegłem z kuchni i po chwili znalazłem się w sypialni.
- Plagg! Pakuj manatki! Wychodzimy.
- Naprawdę teraz? Tak bardzo mi się nie chce...
Ciężko westchnąłem, delikatnie chwyciłem przyjaciela i schowałem go do kieszeni.
Po chwili znaleźliśmy się na ruchliwej ulicy Paryża, jak zwykle pełnej turystów, zdających się nie zauważać brzydkiej pogody. Rozłożyłem czarny parasol.
- Mogę wiedzieć gdzie zmierzamy?
Niezręcznie przeczesałem palcami włosy.
- Hmm no po coś do jedzenia.
- Ja już znam ten twój wzrok.
- Idziemy do piekarni... państwa Cheng.
Usłyszałem ciche prychnięcie.
- Tyle piekarni wokół, a ty idziesz akurat tam? Bardzo ciekawe.
- Wypiekają tam najlepsze croissanty.
- A może idziesz tam bo chcesz spotkać Mari? Biedroneczko powiedz przecie, czy Adrien nie jest najlepszy na świecie?
Mimowolnie uśmiechnąłem się pod nosem.
- Ona nie jest Biedronką.
- Skąd ta pewność?
Przez chwilę zapanowała między nami niezręczna cisza.
- Z nikąd.
- Właśnie. Ja tam bym jej z listy nie skreślał.
Zmarszczyłem brwi.
- Plagg... - zacząłem powoli - ty coś wiesz.
Usłyszałem jak się zakrztusił.
- Co? Ja? Nie. Dlaczego ci to do głowy przyszło?
- Proszę powiedz mi co wiesz.
- Nie mogę - usłyszałem smętną odpowiedź - obiecałem to komuś. Wybacz przyjacielu.
Moje serce przyśpieszyło. A jednak! Ktoś zna prawdziwą tożsamość mojej ukochanej.
- Plagg... dobrze wiesz ile to dla mnie znaczy... prawda?
Cisza. Żadnej reakcji.
- Proszę przemyśl to.
- Proszę przemyśl to.
Stanąłem przed oszklonymi drzwiami. Wziąłem głęboki wdech i wszedłem do środka. Za ladą stał szeroko uśmiechnięty pan Cheng. Ukradkiem rozejrzałem się po sklepie, jednak nigdzie nie zauważyłem Marinette. Nie wiem dlaczego, ale zrobiło mi się tak... przykro?
- Dzień dobry - delikatnie się uśmiechnąłem.
- Witaj Adrien. W czym ci mogę pomóc?
- Poproszę o cztery croissanty.
Coś uderzyło mnie między żebra. Przeklęty żarłok.
- Znaczy pięć. Obserwowałem jak tata Mari podchodzi do jednego z plecionych koszyków i do brązowej torebki pakuje rogaliki. Nagle usłyszałem głośny łoskot, a drzwi prowadzące na zaplecze, stanęły otworem. Na widoku pojawiły się najpierw drewniane skrzynki, a dopiero później osoba je niosąca. Marinette! Poczułem jak radość wypełnia mnie od środka. Szybkim krokiem podszedłem do niej i odebrałem ciężki balast.
- Ugh.. dziękuję tat... A-Adrien?! - jej oczy rozszerzyły się ze zdziwienia.
- C-co robisz? Znaczy co tutaj robisz?
Co za zakręcona dziewczyna.
- Przyszedłem po coś do jedzenia.
- Po croissanty? - upewniła się.
Uśmiechnąłem się pod nosem. Wbrew pozorą, zna mnie znakomicie.
- Tak - odpowiedziałem i spojrzałem na skrzynki - gdzie to zanieść?
- Naprawdę nie musisz - powiedziała, próbując zabrać mi pakunki.
Zrobiłem krok w tył, uniemożliwiając jej to.
- Chętnie sam to zrobię.
Delikatnie westchnęła.
- Chodź za mną - powiedziała i otworzyła oszklone drzwi.
Wyszliśmy na zewnątrz, gdzie ciągle padało i skierowaliśmy się w stronę sporej ciężarówki. Skrzynki nie były lekkie i już po chwil, na czoło, wstąpiły mi kropelki potu. Kiedy zobaczył nas kierowca, wyskoczył z kabiny i odebrał odemnie ciężkie skrzynie. Odetchnąłem z ulgą i potarłem bolące palce. Spojrzałem w stronę Marinette, która zawzięcie tłumaczyła coś mężczyźnie. Po chwili skinął głową i odjechał.
- Dziękuję za pomoc - powiedziała, nieśmiało się uśmiechając.
Włosy, jak i ubranie miała całkowicie przemoczone. Niesforny kosmyk przykleił się jej do policzka. Przez chwilę walczyłem z pokusą poprawienia go, jednak przegrałem.
- Nie masz za co dziękować - powiedziałem cicho i założyłem jej za ucho włosy.
Delikatnie się zarumieniła. Przeklęty Plagg. Potrafi gadać tylko głupoty. Marinette Biedronką? Przecież z charakteru są to dwie inne osoby. Biedronka odważna, lekko zadzierająca nosa, zaś Mari nieśmiała, rumieniąca się za każdym razem kiedy ją dotknę.
- Idziemy? - zapytała.
- Pewnie.
Po chwili znaleźliśmy się w ciepłej i suchej piekarni. Odebrałem rogaliki i zmierzałem do wyjścia, kiedy usłyszałem cichy głos.
- Może chcesz zostać? Przeczekasz największą ulewę, a przy okazji się wysuszysz.
Odwróciłem głowę i spojrzałem w błękitne oczy.
- Jeśli to nie będzie dla ciebie problem... to chętnie.
- Super - ciepło się uśmiechnęła.
- Super - ciepło się uśmiechnęła.
Wyszliśmy przez drzwi na zaplecze. Spodziewałem się otwartej przestrzeni, a jednak nie miałem racji. Znaleźliśmy się w niewielkim holu, który w połowie przecinały kręte schody.
- Uważaj - rzuciła przez ramię dziewczyna.
Zaczęliśmy się wspinać.
- Raz, dwa, ... , trzydzieści - liczyłem w głowie.
- Herbaty, kawy, kakao? - zapytała Marinette, kiedy wygodnie usiadłem na sofie w salonie.
- Masz kakao? Ale wiesz takie słodzone już? - bardzo się zdziwiłem.
- No tak - wesoło się zaśmiała - co taki zdziwiony?
- Nigdy nie piłem takiego - mruknąłem - mój ojciec uważa, że są tak niezdrowe, że jeśli będę je pić, to w końcu będę musiał się pożegnać z karierą modela.
Dziewczyna spojrzała na mnie z niedowierzaniem i pokręciła głową.
- Naprawdę? Ekhm... myślę, że lekko przesadza...
- Mało powiedziane - parsknąłem.
- To co? Słodzone kakao.
- Jak najbardziej. Głośno się roześmialiśmy. Marinette weszła do kuchni. Nie chcąc siedzieć tak bezczynnie, poszedłem za nią. Otworzyła jedną z szafek i wspieła się na palce by dosięgnąć żółtego pudełka.
- Może pomóc?
Sięgnąłem ręką i po sekundzie trzymałem w dłoni kartonik.
- Skoro tata nie pozwala ci pić takiego kakaa, to pewnie bardzo rzadko jesz niezdrowe rzeczy?
- Tsa - mruknąłem.
- Zaraz wracam - powiedziała i szybkim krokiem wyszła z kuchni, zostawiając mnie samego. Z kieszeni wysunęła się czarna głowa Plagga. Pociągnął nosem i rozejrzał się po kuchni.
- Jest tu coś do jedzenia?
Przewróciłem oczami i sięgnąłem do papierowej torebki, wyciągając z niej croissanta. Przełamałem go na pół. Jedną część dałem przyjacielowi, a drugą sam zjadłem.
- Dzięki - powiedział chwytając rogalika w łapki.
Wydostał się z kieszeni i poleciał w stronę salonu.
- Plagg! Wracaj tu. Nie jesteśmy u siebie! - powiedziałem szeptem, lecz na tyle głośno, że kot mnie usłyszał.
- Wyluzuj - mruknął i zniknął w drzwiach.
Miałem zamiar za nim pobiec, jednak usłyszałem odgłos kroków, a po krótkiej chwili do kuchni weszła Marinette z grubą książką pod pachą. Z niemym pytaniem w oczach, patrzyłem to na nią, to na dziewczynę. Chciałem o coś zapytać jednak ta, uciszyła mnie machnięciem ręki. Potulnie stanąłem za nią i zerknąłem jej przez ramię.
Mari zaczęła szybko kartkować książkę, mrucząc coś pod nosem. Nagle zatrzymała się na jednej ze stron. I wskazała palcem na obrazek. Zaciekawiony wytężyłem wzrok i przeczytałem nagłówek. Czekoladowo - kakaowe ciasto.
Mari zaczęła szybko kartkować książkę, mrucząc coś pod nosem. Nagle zatrzymała się na jednej ze stron. I wskazała palcem na obrazek. Zaciekawiony wytężyłem wzrok i przeczytałem nagłówek. Czekoladowo - kakaowe ciasto.
- Co ty na to?
Spojrzałem na zdjęcie i momentalnie pociekła mi ślinka.
- A ja na to, jak na lato - zaśmiałem się.
- Pomyślałam sobie, że skoro na codzień nie jadasz takich słodyczy, to dzisiaj możesz skorzystać - wyszczerzyła zęby w uśmiechu.
- Zaczynasz mnie coraz bardziej zadziwiać - przeczesałem palcami włosy.
Na jej policzki wstąpił delikatny rumieniec. Przez parę sekund zapanowała między nami cisza, którą po chwili przerwałem.
- To co? Pieczemy?
Skinęła głową i zaczęła szykować wszystkie składniki.
- Tylko... Marinette?
- Hmm?
- Niezbyt potrafię gotować. A mówiąc tak szczerze... w ogóle nigdy takich rzeczy nie robiłem.
- Spokojna głowa. To nie jest wcale takie trudne, jak się wydaje.. My nie damy rady?
- Oczywiście, że damy - słodko się uśmiechnąłem.
Położyła dłoń na moim ramieniu.
- No to do roboty! - powiedziała i rzuciła we mnie fartuchem.
Spojrzałem na przepis.
Mąka, jajka, masło, czekolada, kakao... Ojciec by mnie chyba ukatrupił. Uśmiechnąłem się pod nosem i wziąłem do ręki niewielki rondelek.
- Co mam z tym zrobić?
- Postaw na ogniu - machnęła ręką w stronę kuchenki.
Czytając dokładnie przepis wrzuciłem do niego kawałek masła i tabliczkę czekolady, którą podała mi Marinette. Sama zabrała się za robienie biszkoptu. Z zainteresowaniem obserwowałem jak do dużej miski dodaje wszystkie potrzebne składniki, a następnie je miesza... hmmm... Jak to się nazywało? Ach tak. Mikserem. Po chwili znajdowała sie tam puszysta masa.
- Już się rozpuściła - powiedziałem.
- To przemieszaj kilka razy i wlej do tej miski z cztery łyżki.
Posłusznie wykonałem jej polecenia i ostrożnie zalałem masę czekoladą.
- Nie zepsuje to ciasta? - zapytałem.
Pokręciła przecząco głową i zamieszała w misce.
- Dzięki temu biszkopt nabierze brązowego koloru. Dobra. Chyba tyle wystarczy. Podasz mi tamtą blachę? - wskazała ręką na prostokątną i metalową formę.
Po chwili całą kuchnię wypełnił aromatyczny zapach ciasta. Z prawdziwą rozkoszą wziąłem głęboki wdech. Nie na co dzień czuje się takie zapaszki. Zapatrzyłem się w piekarnik. Czasem bardzo mocno odczuwałem nieobecność mojej matki.
- Idziemy się przewietrzyć? - usłyszałem głos Marinette.
Miała uśmiech... Miała uśmiech mojej mamy.
- Pewnie odpowiedziałem.
Wyszliśmy na duży taras znajdujący się na dachu budynku. Z niego roztaczał się naprawdę piękny widok na Paryż i wieżę Eiffla. Mógłbym stać tak godzinami i się w nią wpatrywać.
- Piękna, prawda?
- Bardzo - odpowiedziałem, patrząc kątem oka na dziewczynę.
Nagle poczułem mocne uderzenie. Zrobiło mi się ciemno przed oczami...
~~~
Nie mogłam uwierzyć w swoje szczęście. Adrien był w moim domu! Staliśmy właśnie na tarasie. Spojrzałam na niego i zobaczyłam rozmarzony wzrok.
- Piękna, prawda? - zapytałam patrząc na pokaźną wieżę Eiffla.
- Bardzo - spojrzał na mnie kątem oka.
Starałam się udawać, że tego nie widzę. Nie chciałam się zarumienić. Niespodziewanie spostrzegłam, jak chłopak osuwa się na ziemię. Zdezorientowana rozejrzałam się wokół i zauważyłam jak ze wsząd zaczęły latać dużych rozmiarów skały. Uklękłam i poklepałamm Adriena po twarzy. Nie zareagował.
- Nie... Proszę... Nie! - wyszeptałam wystraszona.
Marinette! Weź się w garść! Nakazałam sobie w duchu. Chwyciłam go za ramiona i zaczęłam pomału przeciągać go w stronę mieszkania. Po kilku sekundach leżał na puszystym dywanie. Wielki kamień przeleciał koło okna. Zerwałam się na równe nogi.
- Tikki! - krzyknęłam.
- Już idę! - usłyszałam w odpowiedzi cichy głosik.
Po minucie była już przy mnie.
- Marinette, co się dzieje?
- Musimy to sprawdzić. Jesteś gotowa?
Skinęła głową.
- Czas na przemianę! Tikki! Kropkuj!
Po tych słowach kwami zniknęła, a moje miraculum rozbłysło.
Po tych słowach kwami zniknęła, a moje miraculum rozbłysło.
Poczułam nagły przypływ wielkiej energii. Zaczęła się moja metamorfoza.
Włosy związały się w dwa kucyki. Przejechałam dłonią po twarzy - pojawiła się na niej czerwona maska, z czarnymi kropkami. Moje aktualne ubrania zniknęły, a ich miejsce zajął jednoczęściowy czerwony kostium. U boku pojawiło się moje yo-yo.
Włosy związały się w dwa kucyki. Przejechałam dłonią po twarzy - pojawiła się na niej czerwona maska, z czarnymi kropkami. Moje aktualne ubrania zniknęły, a ich miejsce zajął jednoczęściowy czerwony kostium. U boku pojawiło się moje yo-yo.
- Nie dam cię skrzywdzić - wyszeptałam w stronę nieprzytomnego Adriena.
Wzięłam szybki rozbieg i wyskoczyłam przez taras. Z pomocą yo-yo, poruszyłam się nad budynkami Paryża. Uważnie rozglądałam się wokół i wypatrywałam czegoś podejrzanego. Nagle moją uwagę przykuł wielki posąg z czarnego kamienia. Zaraz... Przecież nigdy go tu nie było! Niestety miałam rację. "Posąg" zaczął się poruszać i niszczyć budynki.
- Oj kolego - mruknęłam do siebie i wylądowałam niedaleko potwora.
Za pomocą wielkiej maczugi mógł on sterować skałami.
- Hej skalniaku! - krzyknęłam w jego stronę.
Kiedy mnie zobaczył gniewnie ryknął i rzucił się w moją stronę.
Zaczęłam sprawnie robić uniki, jednak po chwili znalazłam się na ziemi, uderzona kamieniem. Chwyciłam się za głowę i zobaczyłam czarne mroczki przed oczami.
- Nic mi nie możesz zrobić - usłyszałam nad sobą gruby głos - jestem twardy niczym skała! Oddaj mi swoje miraculum, a oszczedzę cię.
- Możesz mnie cmoknąć - warknęłam.
Pomału podniosłam sie na nogi i mimowolnie się zachwiałam. Będę mieć niezłego guza na głowie. Nieznacznie się skrzywiłam.
- Mała, głupiutka Biedronka. Dałem ci szansę, a ty ją zmarnowałaś. No cóż twoja strata. Możesz się już pożegnać ze światem.
Uniósł maczugę do góry, a następnie wskazał na mnie. Zewsząd zaczęły zlatywać się skały i głazy.
- Żegnaj - powiedział, w moją stronę.
Po jego słowach poleciały na mnie, niczym pociski, kamienie.
Starałam się je odbijać moim yo-yo, jednak po chwili opadłam z sił. Niespodziewanie przede mną pojawiła się czarna postać i szybkim ruchem pozbyła się zagrożenia. Zamrugałam oczami.
- I znów mnie ratujesz Czarny Kocie.
Delikatnie się ukłonił.
- Zawsze do usług moja pani.
Starałam się uśmiechnąć, jednak boląca głowa, uniemożliwiła mi to.
- Au - jęknęłam.
- Co jest? - w głosie Kota, usłyszałam niepokój.
- Nic, nic. To tylko draśnięcie. Spróbuj czymś zająć tego Kamieniołoma, a ja za ten czas postaram się coś wymyśleć.
Skinął głową i wymachując kocim kijem, pobiegł w kierunku potwora.
Wzięłam głęboki oddech.
- Szczęśliwy traf! - krzyknęłam rzucając yo-yo wysoko do góry.
Po chwili w moich rękach znalazła się ciężka kula do kręgli.
- Brakuje ci tylko kręgli - usłyszałam żartobliwy głos Czarnego Kota - nie śpiesz się. Naprawdę jest tu super zabawa!
Posłałam mu mordercze spojrzenie.
- Dobra Biedrona, skup się - mruknęłam i rozejrzałam się dookoła.
Spojrzałam do góry i zauważyłam wielki, metalowy baner. Coś mi wpadło do głowy.
- Uważaj kiciu!
Rzuciłam przed siebie kulę, która wtrafiła w nogi Kamieniołoma. Uderzenie spowodowało, że runął z głośnym łoskotem na ziemię.
- Teraz twoja kolej! - krzyknęłam i wskazałam palcem na baner.
Zrozumiał od razu. Sprawnym ruchem skoczył na budynek i po chwili znalazł się przy reklamie.
- Kotaklizm! - zawołał i przejechał ręką po metalowych rurach, utrzymujących w pionie baner, które momentalnie zardzewiały i się skruszyły.
Patrzyliśmy jak ciężki przedmiot spadł na Kamieniołoma, uniemożliwiając mu ucieczkę. Podeszłam do niego i podniosłam z ziemi wielką maczugę, która wypadła mu z ręki. Z całej siły uderzyłam nią o beton. Odłamał się z niej mały kawałek, ale to wystarczyło, by wyleciał z niej mały motylek.
- Pora wypędzić złe moce! - powiedziałam.
Zła akuma, została uwięziona w środku mojego jo-jo, by po chwili wylecieć z niej, jako maleńki biały motylek.
- Papa, słodki motylku - wyszeptałam w stronę stworzonka.
Wzięłam w ręce kulę do kręgli.
- Niezwykła biedronka! - krzyknęłam, wyrzucając ją w górę.
Rozbłysła jasnym światłem i zniknęła sprawiając, że wszystko zaczęło wracać do starej postaci. Kamieniołom zniknąła jego miejsce zastąpił młody chłopak z ciemnymi włosami.
Razem z Czarnym Kotem przybiliśmy żółwika.
- Zaliczone!
Wesoło się roześmialiśmy. Nagle przypomniało mi się o Adrienie.
- Muszę lecieć. Do zobaczenia niedługo - pomachałam mu i z pomocą yo-yo uniosłam się ponad budynki.
~~~
Kiedy odzyskałem przytomność, zauważyłem że znajduję się na dywanie, w salonie Marinette. Zaskoczony usiadłem i chwyciłem się za głowę.
- No pięknie - mruknąłem, wyczuwając pod palcami guza.
Spojrzałem w stronę okna i zmarszczyłem brwi.
- A to co? Meteoryty spadają z nieba?
Rozejrzałem się po pokoju w poszukiwaniu Mari. Nigdzie jej jednak nie było.
- Plagg?
Cisza.
- Plagg! - usłyszałem głośny łoskot i z kuchni wyleciał kwami.
- Wyspany? - zapytał, słuchając sobie w usta duży kawałek sera.
- Byłem nieprzytomny - warknąłem.
- Aaa. Więc to dla tego nie reagowałeś, kiedy do ciebie mówiłem.
Spojrzałem na niego z niedowierzaniem.
- Dosyć rozmów! Musimy uratować świat! Plagg, wysuwaj pazury!
Zrobił znudzoną minę i zniknął, a pierścień na moim palcu rozbłysnął. Pojawiła się na nim żółta kocia łapa.
Na twarzy pojawiła mi się czarna maska, ukrywająca moją prawdziwą tożsamość. Przeczesałem palcami włosy, gdzie momentalnie wyrosły kocie uszy. Dotychczasowy ubiór zniknął, a jego miejsce zajął czarny kombinezon, że srebrnym dzwoneczkiem na szyi, oraz długi czarny ogon.
Na twarzy pojawiła mi się czarna maska, ukrywająca moją prawdziwą tożsamość. Przeczesałem palcami włosy, gdzie momentalnie wyrosły kocie uszy. Dotychczasowy ubiór zniknął, a jego miejsce zajął czarny kombinezon, że srebrnym dzwoneczkiem na szyi, oraz długi czarny ogon.
Parę minut później zauważyłem Biedronkę walczącą z jakimś czarnym głazem.
Niewiele czasu nam zajęło, pokonanie go. Przybiliśmy żółwika na znak tryumfu.- Zaliczone!
Wesoło się roześmialiśmy.
- Muszę lecieć - powiedziała Biedronka - do zobaczenia niedługo.
Pomachała mi i po chwili zniknęła unosząc się ponad budynkami niczym Spiderman. Zaśmiałem się z mojego porównania. Niespodziewanie pierścień na moim palcu zamigał. Zostały mi dwie minuty. Najszybciej jak mogłem pobiegłem w stronę domu Marinette.
- Mam nadzieję, że nie zauważyła mojej nieobecności.
Wszedłem do mieszkania, przez otwarte okno w jej sypialni. Po chwili stałem tam w swojej prawdziwej postaci. Na palcach zszedłem po schodach. Zobaczyłem jak Marinette wchodzi do salonu z tarasu.
- Dziwne - pomyślałem - ułożyła mnie na dywanie w samym środku pokoju. Jakim cudem nie zauważyła, wchodząc na taras, że mnie nie ma?
Nie miałem jednak dużo czasu, nad zastanowieniem się nad moim pytaniem, ponieważ mnie zauważyła. Na jej twarzy wymalowana była wielka ulga.
- Całe szczęście nic ci się nie stało - wyszeptała.
- Jest okej - delikatnie się uśmiechnąłem - a co się właściwie stało?
Chwilę się zawahała.
- Sama nie wiem. Chyba uderzył cię naprawdę duży ptak, bo straciłeś przytomność.
Zmarszczyłem brwi.
Ptak? Dlaczego nie mówi mi prawdy?
Nagle głęboko zaciągnąłem się powietrzem.
- Czujesz?
Zrobiła wielkie oczy.
- Biszkopt!
Szybko pobiegliśmy do kuchni. Marinette otworzyła piekarnik. Założyła na ręce specjalne rękawice i wyciągnęła ze środka blachę.
Odetchnęła z ulgą.
- Całe szczęście to nic poważnego.
- A już się bałem, że nie zjemy ciasta.
Zasmialiśmy się. Niespodziewanie się skrzywiła, a jej ręka powędrowała w stronę głowy.
- Wszystko w porządku?
Skinęła głową i w ciszy zaczęła kończyć ciasto. Czy Biedronkę nie bolała w tym samym miejscu głowa? Dziwne...
- Gotowe - na dźwięk jej głosu podskoczyłem.
Zdezorientowany spojrzałem na duży talerz. Leżało na nim okrągłe ciasto, przekładane czekoladą, polane grubą warstwą czekolady, z truskawką na czubku, posypaną kakaem. Wokół leżało więcej dużych i mocno czerwonych truskawek.
- Masz naprawdę bezcenną minę - zachichotała.
Resztę dnia spędziliśmy na zajadaniu się ciastem i żartach. Czasem przez jej twarz przechodził grymas bólu, który szybko maskowała. Będę musiał poważnie porozmawiać z Plaggiem.
Prześlij jak najszybciej kolejną część opowiadania nie mogę się doczekać :-)
OdpowiedzUsuńSuper rozdział :*
OdpowiedzUsuńZostaję tu do samego końca.
Czekam na next <3
Jeju, jesteś niesamowita! Kocham cię!! Cudowny rozdział!!! Czekam na next!!!!
OdpowiedzUsuńTo było takie, takie, takie niesamowite!!!! Czekam na next!!!!
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńNie znam osoby, która pisała by lepiej od ciebie!!! Naprawdę wspaniały rozdział! Czekam na następny. I weny twórczej życzę... Goodnight, my lady! <3 <3 <3 <3
OdpowiedzUsuń~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
#beautiful queen <3 <3
CZEKAM!OBY SZYBCIEJ! ♡♡♡
OdpowiedzUsuńMega opowiadanie ! ;3 tylko kiedy ciąg dalszy ?
OdpowiedzUsuń