wtorek, 15 marca 2016

Rozdział 5

Pomału podniosłam ciężkie powieki. Pierwsze co zobaczyłam, to był różowy sufit. Niechętnie odwróciłam się w drugą stronę, by spojrzeć na zegarek. Cicho jęknęłam, kiedy uświadomiłam sobie, jak jest wcześnie. Do pierwszej lekcji, miałam jeszcze, niespełna trzy godziny. Zerknęłam na Tikki, która jeszcze smacznie drzemała, w swoim miniaturowym łóżeczku. Nagle szybko odwróciłam wzrok i popatrzyłam na stolik. Coś było nie tak. Pomału, by nie obudzić przyjaciółki, podniosłam się do pozycji siedzącej. Na blacie stał niewielkich rozmiarów wazon, a w nim znajdowały się trzy żółte róże. Obok, oparte było pudełeczko w kształcie serca.
Walentynki, przemknęło mi przez głowę. Kochany tatuś. Delikatnie się uśmiechnęłam. Opadłam na miękkie poduchy i podkuliłam nogi. Rok temu podarowałam walentynkę Adrienowi. Głupia ja, zapomniałam się podpisać. Ciekawe czy w ogóle, ją zobaczył. Zapewne dostał ich mnóstwo. Ciężko westchnęłam. Szkoda, że nie mogę jakoś, pozbyć się konkurencji. Z podobnymi myślami, wkrótce zasnęłam.
   - Jak to nie masz nic?! - wydarła się na mnie Alya, kiedy znalazłyśmy się pod szkołą.
Wzruszyłam ramionami.
- No normalnie.
Przyłożyła dłoń do czoła i pokręciła ze zrezygnowaniem głową.
- I co ja z tobą, dziewczyno mam zrobić? W zeszłym roku się nie podpisałaś, a w tym NIC nie masz.
- Nie wiadomo, czy ostatnio ją wogóle przeczytał - odparłam - nie zapominajmy, że nie tylko ja, jestem jego wielbicielką.
- Idziesz się z nim przywitać? - wskazała głową na chłopaka.
- Hmm.. no... ehm...
- Świetnie! Idziemy! - po tych słowach, chwyciła mnie za rękę i za sobą pociągnęła.
Momentalnie się zestresowałam. A co jeśli się zbłaźnię? Marinette, uspokuj się, nakazałam sobie w myślach. Podniosłam wyżej głowę i pewnym krokiem zaczęłam iść koło Alyi.
- No, no. Takiej Marinette jeszcze nie widziałam - szepnęła uśmiechnięta w moją stronę.
Podeszłyśmy do Adriena i jego przyjaciela.
- Cześć dziewczyny - Adrien szeroko się uśmiechnął.
Nino wysilił się jedynie na ciche "hej" i szybko spóścił wzrok. Zaraz zaraz. Skąś znam to spojrzenie... Czyżby nasz kochany Nino zakochał się w Alyi?! Zachciało mi się śmiać. Moje rozmyślenia przerwał urzekający głos.
- Wszystkiego najlepszego z okazji walentynek.
Pomału podniosłam wzrok i delikatnie się uśmiechnęłam.
- Ekhm... dziękujemy no i... wszystkiego dobrego.
- Alya - zaczął Nino - możemy porozmawiać. Ale wiesz. Na osobności.
- Pewnie - zaskoczona, odeszła z chłopakiem parę kroków dalej.
Między mną a Adrienem nastała krępująca cisza.
- Jakieś plany na dzisiaj? - próbował zagadnąć.
- ... Nie - powiedziałam uciekając wzrokiem w bok.
- ...byś ...ię ...otkać? - zapytał o coś, jednak nie dosłyszałam.
- Słucham?
Odetchnął głęboko.
- Może po szkole, chciałabyś się spotkać.
Muszę przyznać, zamurowało mnie. Nerwowo zamrugałam oczami.
- Ale, że ja i ty?
- Jak nie chcesz to zrozumiem - niepewnie się uśmiechnął.
- Co? - pomachałam dłońmi - Ależ nie! Z chęcią.
- To świetnie. Przyjdę po ciebie o piętnastej. Pasuje ci?
- T-tak.
- I jakbyś mogła, weźmiesz coś do jedzenia? Twoi rodzice mają najlepszą cukiernię w całym Paryżu.
Wesoło się zaśmialiśmy. Spojrzeliśmy w bok, gdzie w naszą stronę zmierzali Alya i Nino. Spojrzałam na przyjaciółkę. Miała dwa wielkie rumieńce na policzkach. Cicho zachichotałam i zerknęłam na Adriena, który najwidoczniej, też to zauważył i uśmiechnął się pod nosem.
- Alya, idziemy już do szkoły?- zagadnęłam.
Przyjaciółka skinęła głową. Pomachałam chlopakom, chwyciłam ją za ramię i ruszyłyśmy szybkim krokiem.
- Mam cię ciągnąć za język, czy sama mi opowiesz?
Odwróciła głowę i spojrzała za siebie, by upewnić się, że nikt za nami nie idzie.
- Bo, bo Nino zaprosił mnie do kina - wyszeptała, a jej policzki ponownie zrobiły się szkarłatne.
- Jeju tak się cieszę! - zawołałam i uśmiechnęłam się szeroko.
- Ciii
- Przepraszam - powiedziałam ciszej i zachichotałam - jeszcze nigdy nie widziałam, żebyś się czerwieniła i to przez chłopaka.
- To przez to słońce - przyłożyła dloń do czoła - kątem oka widziałam, że rozmawiałaś z Adrienem. I nawet normalnie się zachowywałaś.
Uśmiech zszedł mi z twarzy.
- Widzisz... bo on... bo Adrien...
- No wyduś to wreszcie!
Głęboko odetchnęłam.
- Adrien poprosił mnie o spotkanie. Dzisiaj po szkole. Oczy Alyi wyglądały jak dwa spodki.
- I w czym problem?! Przecież właśnie tego chciałaś prawda? Randki z Adrienem!
Znacząco odchrząknęłam.
- To nie randka tylko, zwykłe spodkanie i... boję się, że jak będziemy sam na sam to zgłupieję, oszaleję, zwariuję, zeświruję...
- Wystarczy tych przymiotników - pokręciła powątpiewająco głową - muisz zachowywać się naturalnie. Tak jak zachowujesz się, kiedy jesteś ze mną. No i nie możesz wymyślać najgorszych scenariuszy! Myśl pozytywnie.
- Myśl pozytywnie - powtórzyłam i mocno przytuliłam się do przyjaciółki.
- Jesteś najlepsza na świecie, wiesz? Nie wiem, co bym bez ciebie zrobiła.
- Oj wiem wiem - lekko się zaśmiała i poklepała mnie po plecach - załamałabyś się psychicznie i wtrafiłabyś do szpitala na oddział "Leczenie przeciw Adrienowi". Szeroko się uśmiechnęłam. Miała rację.
- Czy ktoś właśnie mówił o Adrienie? - usłyszałyśmy zarozumiały głos - MOIM Adrienie?!
- Oh Chloe, chyba znowu ci coś padło na mózg - powiedziała Alya, niechętnie odwracając wzrok na blondwłosą dziewczynę.
- I na słuch - dodałam.
- Wy! Jak śmiecie tak do mnie mówić?! Jesteście nikim, a mój tato jest burmistrzem, wystarczy tylko jedno słówko, a ...
- ... a Chloe pójdzie się wypłakać w rękaw tatusia.
- Dobre! - uśmiechnęłam się z podziwem i przybiłyśmy piątkę.
- Wy zuchwałe, zarozumiałe, wścibskie, zazdrosne flądry!
- Spływa to po mnie... - zaczęłam.
- ... jak woda po kaczce - dokończyła Alya.
- Sabrina! Idziemy! - żachnęła się Chloe i wymachując kucykiem, wyminęła nas i weszła do środka budynku.
- Ta to nigdy się nie zmieni - przewróciłam teatralnie oczami.
- Wiesz Marinette, ostatnio jak pisałam post na bloga, to nawiedziła mnie taka myśl. Co by było, gdyby się okazało, że Chloé jest Biedronką?
- Ty chyba sobie żartujesz?
- Właśnie nie. Ma kasę, wygląd, dobry styl ubierania i zadziera nosa. Jest poprostu idealna na superbohatera.
Spojrzałam na przyjaciółkę z niedowierzaniem. Czy ja właśnie usłyszałam to, co usłyszałam?
- Nie gadaj głupstw - machnęłam ręką - Biedronka nie jest zarozumiała, a poza tym ona nie jest blondynką....
- Mówisz tak jakbyś ją znała.
Znam ją lepiej, niż ci się wydaje, przemknęło mi przez głowę. Ciężko westchnęłam.
- Nikt z nas jej dokładnie nie zna. Jeśli chcesz się wszystkoego dowiedzieć, spytaj Czarnego Kota. W końcu jest jej wspólnikiem.
- Przy najbliższej okazji - obiecała sobie.
- Jest jeszcze jeden dowód na to, że Chloé nie jest Biedronką.
- Hm?
- Często sama wpadała w tarapaty, a wtedy ratował ją Kot i Biedrona. Musisz teraz znaleźć innego podejrzanego - wesoło się zaśmiałam.
Klepła mnie lekko w ramię. Podśmiewając się, weszłyśmy do budynku szkolnego.
   Równa czternasta- nerwowo zerknęłam w stronę zegarka. Stałam przed szeroko otwartą szafą i szybkimi ruchami, pozbywałam się z niej ciuchów. - Co ja mam ubrać? - powiedziałam na głos, patrząc na w połowie pustą szafę.
Zerknęłam przez okno. Słońce mocno świeciło, a padające promyki, mocno ogrzewały moją twarz. Delikatnie westchnęłam i przymknęłam powieki, rozkoszując się ciepłem.
- Już wiem! - wykrzyknęłam, podnosząc do góry oczy.
Podeszłam do łóżka i ze stosu ubrań, wygrzebałam czarną koszulkę na ramiączkach, koszulę w kratę z bardzo cienkiego materiału i jeansowe krótkie spodenki. Wybrane ciuchy wzięłam do ręki i skierowałam się w stronę łazienki, po drodze łapiąc różową kosmetyczkę. Wzięłam szybki prysznic w chłodnej wodzie, zarzuciłam szlafrok i stanęłam przed lustrem, patrząc w nie krytycznym wzrokiem. Niecałe dziesięć minut później, przyglądałam się uważnie, dopiero co, wyregulowanym brwiom. Chwilę później, miałam dokładnie pomalowane rzęsy. Na sam koniec, usta przejechałam czerwoną szminką. Muszę przyznać, nie wyglądało to najgorzej. Pozbyłam sięszlafroka i założyłam ciuchy, wiążąc koszulę w pasie. Gotowa wyszłam z łazienki i posprzątałam bałagan z łóżka. Nastepnie rozejrzałam sie po pokoju w poszukiwaniu maleńkiej istotki. Znalazłam ją siedzącą na biurku i pałaszującą talerz czekoladowych ciasteczek - jej ulubionych.
- Tikki - powiedziałam - zaraz wychodzę z... z... z...
- Adrienem - zachichotała - przecież wiem. Musisz sie nauczyć wymawiać, jego imię, bo na randce będzie ciężko.
- Jakiej randce? To zwykłe spotkanie.
- Mów jak chcesz, ale ja wiem swoje. No chyba, że wolałabyś się spotkać z Czarnym Kotem, to powiedz tylko słowo a...
- Co?! Czarny Kot to mój... przyjaciel!
Tikki spojrzała na mnie jak na wariatkę.
- Przecież widzę, że ostatnimi czasy, po każdej misji buzia ci się nie zamyka. "Oh jak dobrze mi się dzisiaj z nim pracowało", "Ojej widziałaś? Coraz lepiej mu idzie walka. Zaniedługo będzie prawdziwym miszczem", "Zauważyłaś jakie ma zielone oczy?" albo...
- Dobra dobra. Nie przesadzajmy - mruknęłam.
Od kolejnych wywodów maleńkiej przyjaciółki, uratował mnie zbawienny dzwonek u drzwi.
- On stoi pod drzwiami - wyjąkałam - Adrien stoi pod drzwiami!
- Ogarnij się! - nakazała Tikki - idź otwórz. Będę cały czas przy tobie.
Skinęłam głową. Poprawiłam włosy i szybko zbiegłam po schodach. Po chwili byłam przy drzwiach wejściowych. Głęboko odetchnęłam i nacisnęłam klamkę, otwierając je na rozścierz. Miałam rację. Przed nimi stał w czystej (a może w idealnej?) postaci Adrien.
- Hej - uśmiechnął się ciepło.
- Ekhm... hej.
- Ślicznie wyglądasz.
Otworzyłam szeroko oczy.
- Oh... dziękuję. Ty też. Znaczy, ty też dobrze wyglądasz - poczułam jak się rumienię - wejdź.
Wpóściłam go do środka.
- Zaraz do ciebie dołączę i będziemy mogli iść - powiedziałam kierując się w stronę kuchni.
- No. Nie było tak źle - usłyszałam cichy głosik, przy uchu - chociaż mogło być lepiej.
Przewróciłam teatralnie oczami i podeszłam do stołu, ściągając z niego wiklinowy koszyk. Zaglądnęłam do środka. Wszystko było tak, jak powinno być. Zadowolona, wróciłam do czekającego chłopaka.
- Idziemy? - zapytałam, zakładając kolorowe trampki.
- Pewnie - przytaknął, zaciekwiony spoglądając w stronę koszyka.
Muszę przyznać, byłam bardzo ciekawa gdzie idziemy. Początkowo myślałam, że będziemy tylko spacerować. Jednak kiedy zobaczyłam, że Adrien kieruje nas, w tylko sobie znanym kierunku, zorientowałam się, że ma jakieś konkretne plany. Przez jakiś czas, między nami, panowała cisza, którą po chwili przerwał głośny śmiech chłopaka. Zaskoczona spojrzałam w jego kierunku.
- Co jest?
- Muszę ci się do czegoś przyznać - powiedział, a serce zabiło mi mocniej - kiedy do ciebie szedłem, bałem się, że założysz beret. Tak jak cztery trzecie, większości Paryżanek.
Na pół rozczarowana, na pół rozbawiona, zapytałam.
- Naprawdę wszystkie dziewczyny założyły dzisiaj berety?
- Tak. Całe szczęście, że ty go nie ubrałaś. Będzie łatwiej mi cię znaleźć, kiedy stracę cię z wzroku.
- Bardzo zabawne. Mogę się po niego wrócić - dodałam złośliwie.
Jeju Marinette co się z tobą dzieje? Jeszcze kilka minut temu, ciężko było ci cokolwiek do niego powiedzieć, a teraz potrafisz być nawet złośliwa, pomyślałam bardzo zaskoczona, swoim zachowaniem
- Nie! - zamachał rękoma.
Nagle spoważniał, i wyciągnął kawałek materiału z kieszeni.
- Teraz muszę zawiązać ci oczy. Zgoda?
Zdziwiona skinęłam głową. Adrien odwrócił mnie tyłem do siebie i delikatnie muskając moje policzki palcami, zasłonił mi oczy. Pod wpływem jego dotyku zadrżałam. Był taki znajomy, jednak nie potrafiłam go skojarzyć. Delikatnie ujął mnie za rękę i zaczął prowadzić. Ta delikatna dłoń. Dlaczego wydaje mi się, że ta sama dłoń, już mnie kiedyś prowadziła po ciemku? Niespodziewanie się zatrzymaliśmy.
- Gotowa? - usłyszałam delikatny głos przy uchu.
- Tak - wyszeptałam.
Poczułam jak odwiązuje mi opaskę. Pomału rozchyliłam powieki. Moim oczom ukazała się niewielka polanka, otoczona zewsząd masą drzew. Pośrodku rozłożony leżał czarno-czerwony koc, z koszem owoców i niewielkim wazonem z różowymi różami.
Otworzyłam szeroko usta. Nie wiedziałam co powiedzieć. Obserwowałam jak Adrien podchodzi do koca i bierze do ręki kwiaty. Szeroko się uśmiechnął. - Wszystkiego najlepszego z okazji walentynek!
- Ja.. ja..ja
- Poprostu powiedz dziękuję - wyszeptała Tikki.
- Ja dziękuję - powiedziałam odbierając kwiaty.
Zanurzyłam w nich nos. Tak pięknie pachniały. Nagle coś mi się przypomniało.
- Ja też coś dla ciebie mam - wyszeptałam, podając mu wiklinowy koszyk.
Zaciekawiony zaglądnął do środka. Uradowana patrzyłam, jak jego twarz jaśnieje.
- Skąd wiedziałaś?!
Przygryzłam dolną wargę.
- Przeczucie.
- Dziękuję - mocno mnie przytulił.
Następnie wskazał mi ręką na koc, bym usiadła.
- Ja też chcę coś zjeść! - cicho zapiszczała Tikki.
- Spokojnie zaraz dostaniesz - szepnęłam.
- Hm? Mówiłaś coś?
- Eee... że jest niesamowite to, co zrobiłeś.
- Cała przyjemność po mojej stronie - uśmiechnął się i podał mi na talerzyku jednego z mnóstwa croissantów, które mu przyniosłam.
- Dzięki - powiedziałam, sprawnym ruchem łamiąc go na pół i część chowając za plecy.
- Croissant? No cóż. Może być. Kolejną rzeczą jaką zamawiam są winogrona - powiedziała Tikki i wygodnie usadowiła się za moimi plecami.

~~~

Niestety, jak narazie musiałam zadowolić się marnym kawałkiem rogalika. Nie mam pojęcia, jak Adrien może tyle ich pochłaniać. Za pleców Marinette obserwowałam i słuchałam rozmowy, tej dwójki. Wystarczy, że Mari spędzi więcej czasu z blondwłosym chłopakiem, a już staje się nieco odważniejsza. Moja maleńka dziewczynka dorasta! Nagle usłyszałam głoskie mlaskanie. Ktoś jest bardzo źle wychowany. Ostrożnie rozejrzałam się po okolicy. Wtedy go zobaczyłam. Siedział schowany za plecami Adriena i pochłaniał duży kawałek sera.
- Plagg? - wyszeptałam zdziwiona.
Przez tyle czasu się z nim nie widziałam! Nic się nie zmienił. Czarny, z lekko wydętym brzuszkiem i zakochany w serze.
- Plagg - powtórzyłam głośniej.
Zdezorientowany podniósł do góry głowę i spojrzał na Adriena, kolejno na Marinette, a na samym końcu na mnie. W momencie jego oczy rozszerzyły się z zdziwienia, a camembert wypadł mu z łapek.
- Tikki? - wyjąkał.
Ze łzami w oczach przekradł się do mnie i mocno przytulił.
- Tak bardzo za tobą tęskniłem - wyszeptał.
- Ja także. Ja także.
Po dłuższej chwili, odsunął się odemnie i uważnie mi się przyjrzał.
- Co ty tutaj robisz?
- Towarzyszę Marinette, a ty pewnie... Adrienowi?
- Tak... Ale... to znaczy, że...
- Tak - delikatnie się uśmiechnęłam - Marinette jest Biedronką, a Adrien...
- ...Czarnym Kotem. - Jakoś nie potrafię w to uwierzyć. Marinette, kocha Adriena, czyli Czarnego Kota, chociaż o tym nie wie.
- A Czarny Kot - Biedronkę. Może dlatego coś ich do siebie ciągnie, kiedy są przemienieni oraz kiedy nie. Czują tą więź...
- Tak Plagg, masz rację.
- Musimy im o tym powiedzieć!
- Nie! - krzyknęłam - nie możemy im tego zrobić. W końcu przyjdzie czas, kiedy poznają prawdę. Sami. Obiecujesz, że nic nie powiesz Adrienowi?
Kot mruknął coś pod nosem.
- Obiecujesz?! - Obiecuję, obiecuję - słodko się uśmiechnął - a teraz moja kochana Tikki. Wszystkiego najlepszego z okazji walentynek!
- I nawzajem - odwzajemniłam uśmiech - jemy?
Wskazałam głową na smakołyki, które Marinette właśnie podrzuciła.
- Jak najbardziej, najdroższa.
Wygodnie usiedliśmy i zabraliśmy się pochłanianie owoców i croissantów.

~~~~

Nie wiem czemu, ale nie potrafiłam uwierzyć w to co się aktualnie dzieje. Siedziałam na cudownym pikniku i to z Adrienem. Bałam się, że za chwilę wszystko zniknie, a ja obudzę się w swoim łóżku. Jednak nic się takiego nie stało. Dalej byłam ja, Adrien, urocza polanka i cichy śpiew ptaków.
- Muszę przyznać nie znamy się zbyt dobrze - zaczął blondyn - co ty na to żebyśmy pograli w taką grę?
- Hm no zgoda - niepewnie się uśmiechnęłam - co to za gra?
- W pytania - wyszczerzył zęby.
Głośno się roześmiałam.
- Więc zaczynaj.
- Hmm może napoczątku takie banały? Twój ulubiony kolor?
Chwilę się zastanowiłam.
- Wszystkie bardzo lubię, jednak jeśli mam wybierać, to czerwony i niebieski. Teraz ja.
Postukałam palcem w brodę.
- Twoje największe marzenie?
- Hmm myślę, że chęć uratowania całego świata, bycie sławnym i posiadanie najwspanialszej dziewczyny u boku.
- Ratowanie świata? - uniosłam brew do góry - widzę rozmawiam z przyszłym supermanem. Wesoło się roześmialiśmy.
- Możliwe. Hobby?
- Projektowanie, moda. Emm Co lubisz robić w wolnym czasie?
- Grać w gry komputerowe z Nino i grać w piłkę nożną.
- Wow ty i piłka nożna? Nie wiedziałam - szczerze się zdziwiłam.
- Mało kto o tym wie. Także buzia na kłódkę, albo będę musiał wyciągnąć konsekwencje - mrugnął okiem.
- Spokojna głowa - mruknęłam, czując jak na policzki wstępują mi dwa rumieńce.
- Dwie wady?
- Jestem zbyt współczującą osobą i... mam łaskotki, ale tylko na żebrach.
- Na żebrach powiadasz? - zapytał głęboko zamyślony.
Skinęłam głową i spojrzalam w stronę malutkiego ptaszka, który usiadł niedaleko nas na gałęzi. Przez to nie zauważyłam, kiedy Adrien się do mnie przysunął. Spojrzałam na niego zdezorientowana. Nagle w jego oczach zobaczyłam TO.
- Nie - wyjąkałam - nawet nie próbuj.
Jednak chłopak nic sobie z tego nie robił. Zaczął mnie łaskotać. Próbowałam siedzieć poważna, jednak po paru sekundach przegrałam. Po chwili wylądowaliśmy na zielonej trawie. Ze śmiechu oczy zaszły mi łzami tak, że nic nie widziałam. Jednak nagle poczułam coś wilgotnego na nosie. Otworzyłam szerzej oczy. Wpierw ujrzałam pochylającego się nademną Adriena, a później granatowe niebo. Zaczynało padać. Równie zaskoczony chłopak podniósł głowę do góry, by po chwili zrezygnowany, paść obok mnie, na trawę.
Parę kosmyków blond włosów, opadło mu na twarz. Zebrałam całą swoją odwagę i jednym sprawnym ruchem, odgarnęłam mu je z czoła. Spojrzał na mnie i delikatnie się uśmiechnął. Odwzajemniłam uśmiech.






- Dziękuję ci, za tak wspaniale spędzony dzień - wyszeptałam.
- Nie. To ja ci dziękuję. Teraz tak naprawdę widzę, że pod tą wstydliwą skorupą, skrywa się naprawdę wspaniała dziewczyna.
Oblałam się rumieńcem. Czy to naprawdę nie jest sen? Pogłaskał mnie delikatnie po policzku.
- Idziemy? Zaraz rozpada się na dobre.
Skinęłam głową. Adrien podniósł się pierwszy, następnie podał mi dłoń i pomógł wstać z ziemi. Otrzepałam spodenki i zaczęliśmy zwijać koc, chowając resztę rzeczy do wiklinowego koszyka. Rozejrzałam się wokół, jednak nigdzie nie zauważyłam Tikki. Widocznie mała kwami, czując krople deszczu, schowała się do mojej torebki. Po niecałych trzech minutach byliśmy gotowi. Wychodząc z lasku rozpadało się na dobre. Poczułam dłoń Adriena na mojej i zaczęliśmy biec. Kiedy znaleźliśmy się przy pierwszych zabudowaniach, udało nam się skryć w niewielkiej księgarni.
- Przeczekamy tu największą ulewę - powiedział Adrien.
Rozejrzałam się po wnętrzu. Było dosyć mroczne. Wewnątrz stało zaledwie osiem regałów. Zaciekawiona podeszłam do pierwszego z brzegu. Książki pokrywała dosyć spora warstwa kurzu, jednak nie zasłaniała ona tytułów. Mój wzrok ześliziwał się z jednej książki na drugą, aż wreszcie został przykuty, przez opasały tom. Delikatnie wysunęłam go z półki. Mocno dmuchnęłam powodując, że tuman kurzu zatańczył w powietrzu. Przeczytałam nagłówek. "Moda nie dla wszystkich. Od prehistorii, aż po wspólczesność". Moje oczy rozszerzyły się ze zdziwienia. Czy to możliwe? Czy jest to naprawdę...
- Znalazłaś coś ciekawego? - podskoczyłam przestraszona i przyłożyłam dłoń do serca.
- Nie strasz - mruknęłam do Adriena.
- Przepraszam - powiedział zakłopotany - co znalazłaś?
Pokazałam mu książkę.
- Czy ty wiesz co to jest? - wyszeptałam.
- No, książka o modzie.
- Nie! To zaczy tak! Ale to nie jest zwykła książka. Pojawiła się zaledwie w dziesięciu egzemplarzach na całym świecie! Ale co ona tutaj robi? - ciężko westchnęłam - w takich chwilach żałuję, że nie wzięłam ze sobą pieniędzy.
Odłożyłam ją na miejsce.
- Idę sprawdzić, czy jeszcze pada - mruknęłam i zostawiłam zamyślonego chłopaka przy regale.

~~~

No proszę! Pod tą grubą skorupą wstydu, kryje się naprawdę urocza dziewczyna. Marinette, bo o niej tu mowa, zostawiła mnie przy długim regale. W pewnym momencie nawet nie zauważyłem, że odchodzi. Wziąłem do rąk książkę, którą wcześniej trzymała. Bardzo zastanowiły mnie jej słowa. Skoro wydano tylko 10 takich egzemplarzy, to co u licha, robi ta książka w tak małej i rzadko uczęszczanej księgarni. Przekartkowałem kartki, szukając jakiegoś dowodu na to, że jest to falsyfikat. Na nic się jednak to nie zdało. Odwróciłem ją na drugą stronę w poszukiwaniu ceny. Nic. Ani słowa. Bardzo zaciekawiony, z książką pod pachą, zagłębiłem się w głąb sklepu, szukając sprzedawcy. Przechodziłem między zacienionymi regałami, które muszę przyznać przyprawiały mnie o dreszcze. Nagle poczułem zimną dłoń na ramieniu. Przestraszony odskoczyłem, szybko się odwracając. Przedemną stał niewielkiej postury starszy mężczyzna. Siwe włosy związał w lekkiego kucyka.
- Czy w czymś ci mogę pomóc, drogi chłopcze? - powiedział mocno zachrypniętym głosem.
Niepewnie skinąłem głową i wskazałem na książkę.
- Chciałbym się dowiedzieć czy jest autentyczna.
- Ahh to jeden z dwóch egzemplarzy znajdujących się w całej Francji. Ona, prawdę powiedziawszy, czekała na ciebie.
- Słucham?
- Powiedz mi chłopcze, dlaczego interesuje cię ta książka?
Zamurowało mnie. Na parę sekund odebrało mi mowę.
- Moja... przyjaciółka, tak przyjaciółka, opowiedziała mi co nieco o tym wydaniu. Zresztą... sama była wielce zainteresowana tą książką, jednak nie ma wystarczającej ilości pieniędzy przy sobie, żeby ją zakupić.
- Ale dalej nie odpowiedziałeś mi na pytanie.
- Pomyślałem, że jej ją... podaruję.
Twarz staruszka pojaśniała i klepnął mnie w ramię.
- A nie mówiłem, że ta książka na ciebie czekała? Wiedz, że ja nie sprzedaję byle komu moich książek. Oj nie! Zapewne chcesz wiedzieć ile kosztuje, prawda?
Skinąłem głową.
- Wiedz, że ci ją podaruję.
- Niestety nie mogę się na to zgodzić - powiedziałem.
- Weź ją. Podarowywującemu i ja podarowywuję.
- Ja.. nie wiem co powiedzieć - wyjąkałem zszokowany.
- Nic nie mów. Idź już do niej. Z tego co wiem przestało padać. Trzymaj się. Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś mnie odwiedzisz, ze swoją śliczną przyjaciółką.
Szeroko się uśmiechnąłem.
- Odwiedzimy. Obiecuję - przytuliłem książkę do piersi - bardzo panu dziękuję. Do widzenia.
Odwróciłem się na pięcie i skierowałem się w stronę wyjścia. Na werandzie stała Marinette. Sprawnym ruchem schowałem książkę za plecy.
- Wreszcie jesteś - powiedziała - już miałam po ciebie iść.
- Pogubiłem się nieco między regałami.
- Niemożliwe. Przecież ta księgarnia jest malusienka - zaśmiała się - a myślałam, że to ja jestem ta ciapowata.
Nagle zauważyła, że coś chowam za plecami.
- A co tam masz? - zapytała zaciekawiona. Delikatnie się uśmiechnąłem.
- Aa bo widzisz, to jest jeszcze jeden prezent na walentynki.
Jej oczy rozszerzyły się z zaciekwaienia. Pomału wyciągnąłem książkę zza pleców i jej podałem. Wstrzymała oddech, a po chwili, trzęsącym się głosem powiedziała.
- Nie mogę tego przyjąć.
Pokręciłem głową.
- Niestety nie przyjmuję reklamacji, ani wzrotów - wzruszyłem ramionami.
Oczy Marinette zaszły łzami.
- Dziękuję! Dziękuję! Dziękuję!
Rzuciła się na mnie i mocno przytuliła.
Zaskoczony stałem chwilę w bezruchu, jednak po paru sekundach objąłem ją ramionami. Kątem oka zauważyłem stojącego w witrynie sklepu, staruszka, który szeroko się uśmiechnął i uniósł dwa kciuki do góry. Odwzajemniłem uśmiech i mrugnąłem do niego okiem, mówiąc ustami "Dziękuję".
Kiedy największe emocje opadły, a Marinette rękawem wytarła łzy z policzków, postanowiliśmy wracać do domu.
- Odprowadzę cię - powiedziałem w drodze powrotnej.
- Jeśli ci się chce.. Bo jeśli nie ,to naprawdę nie musisz, dzisiaj i tak już dla mnie wystarczająco zrobiłeś
- Ja jednak nalegam.
- Zgoda - ciepło się uśmiechnęła.
Spojrzałem w jej oczy. Miała taki piękny kolor. Niczym Biedronka.
- Marinette?
- Hmm?
- Nigdy nie widziałem, żebyś choć raz była bez tych kolczyków. Muszą mieć naprawdę dużą wartość dla ciebie.
- Nawet nie wiesz jak bardzo - tajemniczo się uśmiechnęła.
Droga powrotna minęła nam szybko, bez żadnych przeszkód.
- Dziękuje. Dziękuje za to, że przygotowałeś cudowny piknik, za kwiaty, książkę, za którą będę ci dozgonnie wdzięczna i oczywiście za tak wspaniale spędzony z tobą czas. Dziękuje - powiedziała Marinette, kiedy znaleźliśmy się pod jej domem.
- Cała przyjemność po mojej stronie. Już dawno tak dobrze się nie bawiłem. Chociaż... szczerze mówiąc, nigdy się tak nie bawiłem. Mam nadzieję, że niedługo znowu się tak spotkamy.
- Ja także - nieśmiało się uśmiechnęła, stanęła na palceach i... pocałowała mnie w policzek.
Odwróciła się na pięcie i weszła do domu, zostawiając mnie całkowicie osłupiałego.
Po chwili podniosłem konciki ust do góry, dotykając palcami policzka.
- Do zobaczenia Marinette - szepnąłem.



5 komentarzy:

  1. Łooojej!!! CUDNIE!!! ������

    OdpowiedzUsuń
  2. Boże. Kocham cię. Uwielbiam cię. Uwielbiam tego bloga. Kocham go! Jesteś przecudna! Awww... Jakie to słodkie! Dopiero piąty rozdział, a już chłop zauroczony babą! Może się powtarzam, ale cię kocham. Bloga też. Czekam na next...~

    OdpowiedzUsuń
  3. Cudowne ♡ ♡ ♡ czekam na kolejny rozdział!!!!

    OdpowiedzUsuń
  4. Super rozdział :*
    Bardzo przyjemnie się czyta.
    Czekam na next ♡

    OdpowiedzUsuń
  5. Hej!
    Bardzo podoba mi się twoje opowiadanie.
    Wpadnij do mnie: ladybug-chatnoir-historianiepoznana.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń