poniedziałek, 9 maja 2016

Rozdział 7

 Adrien:
   Szybkim krokiem wracałem od Marinette. Niestety straciłem u niej poczucie czasu i nie zorientowałem się, że jest już grubo po dziewiętnastej.
   Najciszej jak potrafiłem, otworzyłem wejściowe drzwi i wślizgnąłem się do środka. Starając się wydawać jak najmniej odgłosów, ruszyłem przez ogromny hol w stronę schodów. Stawiałem pierwszy krok, na stopniu, kiedy rozległ się za mną nieprzyjemny głos.
- A więc postanowiłeś wrócić do domu. Twój ojciec jest na ciebie bardzo zły.
Z głośnym westchnieniem, odwróciłem się w stronę Nathalie - asystentki mojego ojca, a zarazem mojej "niani".
- Możesz mu powiedzieć, że już wróciłem.
Zacisnęła usta w wąską szparkę.
- O piątej miałeś szermierkę, a o szóstej byłeś umówiony z fotografem, aby omówić wygląd najbliższej sesji.
Beznamiętnie wzruszyłem ramionami.
- Mogę to zrobić kiedy indziej.
- O nie, panie Agreste! Tak nie będzie! To JA jestem za ciebie i twoje obowiązki odpowiedzialna...
Przewróciłem teatralnie oczami słuchając monologu kobiety. Kiedy skończyła, spojrzała na mnie wyczekująco.
- Chciałbym iść się przebrać - mruknąłem, patrząc jej prosto w oczy.
Po chwili wahania, powiedziała:
- Idź.
Wchodząc po dwa stopnie, po kilku sekundach, znalazłem się w moim pokoju. Szczelnie zamknąłem drzwi i wypóściłem z kieszeni Plagga.
Założyłem ręce na piersiach i spojrzałem na Kwami, podnosząc brew do góry.
- My mamy do pogadania.
Spojrzał na mnie okrągłymi oczami ze zdziwienia.
- A-ale o czym?
- Ty już dobrze wiesz. Nie podoba mi się, że mój przyjaciel coś przede mną ukrywa.
Głośno przełknął ślinę i nerwowo poruszył uszami.
- Masz ochotę na camembert? Mam dosyć spory zapas i...
- Plagg, nie zmieniaj tematu!
- Ale ja nie wiem o co ci chodzi! - pisnął i schował się pod łóżko.
Pokręciłem z niedowierzaniem głową. Cały Plagg.
Uklęknąłem i zajrzałem, do jego kryjówki.
- Zachowujesz się jak dziecko - mruknąłem.
- Jestem starszy od ciebie. Trochę szacunku - usłyszałem w odpowiedzi.
- Słuchaj stary, wiesz dobrze ile to dla mnie znaczy. Ile znaczy dla mnie Biedronka. Dlaczego nie chcesz mi pomóc?
- Obiecałem Tikki, że nikomu nie powiem.
- Tikki?
- Kiedyś sobie ten język obetnę - jęknął.
- Tikki, to Kwami Biedronki?
Spod łóżka wysunęła się niewielkich rozmiarów główka. Skinął potakująco.
Usiadłem wygodnie na ziemi.
- Skoro nie możesz mi powiedzieć kto kryje się pod maską, to przynajmniej daj mi jakieś wskazówki.
- Ciemne włosy, niczym nocne niebo, lśnią. Oczy twe fiołkowe, patrzą na mnie co dzień, jednak ja nie zauważam cię.
Oczy rozszerzyły mi się ze zdziwienia.
- Czy to jest ta osoba o której myślę?
Plagg wzruszył ramionami.
- Nie siedzę w twojej głowie, więc nie wiem o kim myślisz.
Pokręciłem ze zrezygnowaniem głową.
- Ty się nigdy nie zmienisz?
Kwami prychnął pod nosem.
- Czy moje podejrzenia były prawdziwe? Czy to... Chloe?
- Żartujesz sobie ze mnie?!
- No raczej - cicho się zaśmiałem - czy Marinette może być Biedronką?
- Ja tam nic nie wiem.
Krzywo na niego spojrzałem.
- Tak czy siak, bardzo ci jestem wdzięczny - podniosłem się z ziemi - musisz mi pomóc. Mam plan.

Marinette:
   Jestem chyba najszczęśliwszą dziewczyną w cały Paryżu. Godzinę temu, wyszedł ode mnie najwaspanialszy i najprzystojnieszy chłopak pod słońcem. Chyba doskonale wiecie o kogo chodzi?
   Z szerokim uśmiechem na twarzy, zeszłam do kuchni, by zrobić dla siebie i mojej małej kwami, coś do jedzenia. W salonie był puszczony telewizor i akurat nadawano wiadomości. Krojąc pomidora, kątem oka obserwowałam co się tam dzieje.
Nagle zmartwiona prezenterka, pokazała na ekranie zdjęcie Czarnego Kota. Zmarszczyłam brwi i szybkim krokiem podeszłam do pilota, żeby podgłośnić telewizor.
"Wiadmości z niecałych kilku minut. Burmistrz naszego miasta, wchodząc do swojej sypialni, zauważył na drzwiach przyczepioną kartkę. Na niej, napisane było zaledwie kilka zdań:
Mamy waszego Czarnego Kota. Jeżeli nie wydacie nam Biedronki z jej miraculum, to możecie już szykować nowe miejsce na cmentarzu".
Ta wiadomość wstrząsnęła całą Francją. Biedronko! Gdziekolwiek jesteś, mam nadzieję, że mnie słyszysz! Wszyscy cię błagamy - uratuj naszego Czarnego Kota!"
Chwyciłam się za serce i roztrzęsiona usiadłam na sofie.
Schwytano? Czarnego Kota? Ale jak, gdzie i kiedy?
Zacisnęłam mocno dłonie. Nie pozwolę na to, żeby coś się stało mojemu kiciusiowi!
Pobiegłam po schodach wprost do mojego pokoju.
- Marinette, czy coś się stało? - usłyszałam cichy głos Tikki.
- Porwano... porwano Kota.
-To niemożliwe...
Pokręciłam głową i jej przerwałam:
- Nie ma czasu na pogaduszki. Tikki! Kropkuj!
   Po chwili pędziłam w stronę budynku, gdzie aktualnie przebywał burmistrz Paryża. Zdyszana wbiegłam do wielkiego holu i rozejrzałam się wokół. Na jednej z ekskluzywnych sof, siedział ojciec Chloé.
- Panie Borgueois - krzyknęłam już przy wejściu.
Spojrzał na mnie i szeroko się uśmiechnął.
- Ach Biedronka! Czekałem na ciebie.
- Panie burmistrzu - powiedziałam, podchodząc do niego bliżej - czy, czy mogłabym zobaczyć tą kartkę, którą pan znalazł.
- Naturalnie - skinął głową i wyciągnął z kieszeni skrawek papieru.
Ostrożnie wzięłam go do ręki. Osoba, która pisała te zdania, miała staranne, zawijaste pismo. Zmarszczyłam brwi i podniodłam kartkę do góry. Już gdzieś takie widziałam...
Niespodziewanie wyszło słońce zza chmur i wpadło do pomieszczenia światło.
Na trzymanej przeze mnie kartce, zamajaczył się delikatny napis.
"Napoleon 32"
Zmarszczyłam brwi. Pora wybrać się pod wskazany adres.
Bez słowa odwróciłam się na pięcie wybiegając z budynku. Może gdybym się na chwilę odwróciła, zauważyłabym tryumfalny uśmiech burmistrza.
   Przykucnęłam pod niewielkim, zakurzonym oknem i zajrzałam do niewielkiego budynku. Poczułam jak oblewa mnie fala gorąca. W samym środku, wielkiego pomieszczenia, siedział przywiązany Czarny Kot. Jego ręce przywiązane były wzdłuż boków, a głowa wisiała bezwładnie.
Stawiając delikatnie kroki, by nie robić chałasu, szłam w stronę zardzewiałych drzwi.
Chwyciłam za klamkę i miałam ją pociągnąć w dół, kiedy niespodziewanie poczułam ciężką rękę na ramieniu.
Zaskoczona szybko się odwróciłam i przygniotłam przeciwnika do ziemi.
- Auu. Wiem, że ci się podobam, ale nie tak ostro - ktoś pode mną jęknął.
- Chat? - wyjąkałam.
Najszybciej jak potrafiłam, wstałam z niego i pomogłam się mu podnieść.
- No raczej tak. Chyba że ostatnio zmieniłem imię.
- Nic już nie rozumiem..
- Ja też - mruknął, wytrzepując kurz ze stroju - oglądałem wiadomości, a tu nagle taka niespodzianka. Coś czułem, że będziesz mnie szukała. Byłem u burmistrza, ale ten powiedział, że nie było cię u niego, więc...
- Czekaj! Powiedział ci tak? Przecież z nim rozmawiałam. Nawet pokazał mi tą wiadomość, którą ktoś zostawił na drzwiach...
- Dziwne.
Wskazałam na drzwi.
- Tam w środku, siedzisz TY, przywiązany do krzesła. Musimy to sprawdzić.
Jednym kopnięciem otworzyliśmy zardzewiałe drzwi.
- Hej ty! - krzyknął Chat w stronę swojego sobowtóra.
Nie zareagował. Nim zdążyłam go powstrzymać, ten podbiegł do chłopaka i uderzył go w ramię.
Nie wiem jak to się stało, ale... siedzący na krześle Kot, rozpłynął się w powietrzu.
Spojrzeliśmy się na siebie. Chyba domyślaliśmy się, kto za wszystkim stoi. Jak później się okazało - mieliśmy rację.

2 komentarze:

  1. Wspaniały! ♡♡ To pewnie ta...pozwolę sobie... szmata (sorki ��) Volpina. Nie spiesz się z następnym i nie zwracaj uwagi na ludzi, którzy cię poganiają! Pozdrówka ����
    ~~~~~~~~~~~~~~
    różowa księżniczka <33

    OdpowiedzUsuń
  2. Ponka ja cię błagam... dłuższe rozdziały :CC

    OdpowiedzUsuń